piątek, 20 grudnia 2013

Od Amber

Obudziłam się wcześnie rano. Miałam dzisiaj jechać od szpitala, żeby mi zdjęli gips z ręki. Bałam się trochę jak będzie wyglądała moja trzypalczasta ręka... No ale cóż. Podniosłam się z łóżka i zaczęłam dość niezdarnie ubierać. Gdy wciągnęłam na siebie sztyblety i czapsy poszłam do stajni i wyprowadziłam na halę Thorę, którą po kontuzji trzeba było stopniowo przyzwyczajać do jazd. Kuc szedł ochoczo rozglądając się na boki z zainteresowaniem. Przypomniałam sobie jak Pegaz szedł tak u mojego boku, a z oczu zaczęły mi ściekać pojedyncze łzy. Szybko wytarłam oczy po czym zdjęłam Thorze kantar. Klacz popatrzyła na mnie trochę zdziwionym wzrokiem po czym odeszła kilka kroków. Machnęłam lekko ręką uważnie patrząc na klacz. Ta stanęła niskiego dęba i odgalopowała jeszcze kawałek. Odwróciłam się i czekałam czy kuc podejdzie do mnie. Po chwili usłyszałam odgłos miarowego, spokojnego kłusa po czym poczułam jak popycha mnie mała głowa Thory.
- Cześć mała - uśmiechnęłam się chyba po raz pierwszy odkąd miałam wypadek na Pegazie. Chwyciłam za jasną grzywę kucyka i wsiadłam na jego grzbiet. Przez chwilę stępowałam w lekkim pół siadzie patrząc jak powoli Thorze przechodzi początkowa kulawizna. Popchnęłam łydkami kuca do kłusa i nadal w pół siadzie czekałam, aż mięśnie klaczy zupełnie się rozgrzeją i niedawno jeszcze chora noga rozchodzi. Po półgodzinie po udanym galopie i przejeździ przez drągi zsiadłam z Thory i zaprowadziłam na pastwisko. Zaraz potem ruszyłam w stronę padoku Pegaza. Koń stał spokojnie skubiąc nawet trawę. Podniósł głowę gdy mnie zobaczył nie odbiegł jednak od razu jak to robił wcześniej. Może feralny join-up, który przeprowadziłam wczoraj pomógł jednak trochę. Weszłam na paddock i dopiero wtedy wałach wierzgnął i odbiegł w najdalszy kąt pastwiska. Jak to robiłam już dość sporo razy od czasu wypadku i teraz popędziłam konia do biegu przy płocie.
- Posłuchaj - powiedziałam do konia po piętnastu minutach wciąż poganiając go do dalszego galopu - To co się stało to się nie odstanie, ale musisz mi zaufać !
Pegaz nawet nie poruszył uchem nadal oba kładąc na potylicy.
- Nie możesz się poddać ! - krzyknęłam czując, że z oczu znów ciekną mi łzy - Mnie też jest trudno ! Nie jesteś sam ! Przypomnij sobie jak razem jeździliśmy w tereny... Jak się tobą zajmowałam, jak cię leczyłam czy to z kolki czy z ochwatu. Nie zawsze było łatwo ale ja zawsze w ciebie wierzyłam ! Ufałam ci i teraz też ufam ! Czas żebyś pokazał, że i ty mi ufasz !
Z oczu strumieniami lały mi się łzy, tak, że powoli przestawałam wyraźnie widzieć konia, który w dalszym ciągu galopował przy płocie. Zauważyłam jednak, jak uszy rumaka podnoszą się i jedno koń kieruje w moim kierunku. Poczułam przyśpieszone bicie serca i omal nie krzyknęłam z radości kiedy zobaczyłam, że koń pochyla głowę i zaczyna wykonywać takie ruchy szczęką jakby coś przeżuwał. Odwróciłam się plecami do konia i czekałam cierpliwie czy podejdzie do mnie. Sekundy zdawały się trwać wieczność, lecz w końcu usłyszałam stłumiony odgłos kopyt uderzających o ziemię. Odwróciłam się i pogłaskałam go po nosie.
- Jesteś kochany... Wiesz ? - uśmiechnęłam się. Wałach prychnął na potwierdzenia. Po chwili głaskania zdecydowałam się wskoczyć na grzbiet Pegaza. Koń wierzgnął lekko gdy poczuł mój ciężar na swoim grzbiecie lecz nie protestował dłużej. Popędziłam konia do żwawego stępa ciesząc się, że w końcu mnie zaakceptował. Nagle do płotu podszedł Matt wyraźnie zaskoczony widząc mnie na grzbiecie Pegaza.
- Czyli jednak ci zaufał - uśmiechnął się.
- No - odparłam z dumą klepiąc konia.
- Twój dziadek mówi, że mam cię zawieźć do szpitala - powiedział chłopak.
- Już ? - zdziwiłam się pośpiesznie zsiadając z Pegaza - Zajmę się tobą później - szepnęłam do konia i pobiegłam w stronę bramki na paddock.
- Jak się czujesz ze świadomością, że masz tylko... Trzy palce ? - spytał ostrożnie Matt wsiadając do swojego auta.
- Boję się, że będę próbowała normalnie nią funkcjonować - westchnęłam - A to może być niemożliwe.
- Współ - mruknął przekręcając kluczyki w stacyjce i ruszając żwirowaną drogą pomiędzy wybiegami. Całą drogę w samochodzie panowało milczenie. Matt był skupiony na drodze, a ja wpatrywałam się w przelatujący mi przed oczami krajobraz. Po półgodzinnej jeździe znaleźliśmy się na parkingu szpitala. Wysiadłam z auta i próbując opanować oszalałe bicie serca wraz z Mattem ruszyłam w stronę budynku szpitalnego.
- Amber Marshall - uśmiechnął się jeden z lekarzy gdy tylko weszłam przez frontowe drzwi do budynku - To ty, prawda ?
- Tak - odparłam rozglądając się niepewnie po pomieszczeniach.
- Chodźcie za mną - powiedział lekarz i poprowadził nas do sali w której siedziała jakaś pielęgniarka.
- Siadaj proszę - uśmiechnęła się pokazując mi fotel - To co możesz zobaczyć gdy zdejmę ci gips może być lekkim szokiem ale nie bój się przyzwyczaisz się do nowego wyglądu swojej ręki.
Uśmiechnęłam się blado i usiadłam sztywno na wskazanym przez kobietę siedzeniu. Kątem oka zauważyłam jak Matt siada na krześle przy ścianie i uważnie obserwuje jak pielęgniarka ostrożnie ściąga mój gips. Powoli spuściłam wzrok na moją rękę. Wyglądała dość dziwnie.
- Dobrze - powiedziała pielęgniarka - Teraz zaciśnij palce, a potem spróbuj chwycić ten kubek.
Wciąż lekko otumaniona widokiem mojej ręki zacisnęłam palce w lewej ręce. Sprawiło mi to spory ból ale zacisnęłam zęby i zajęłam się próbą podniesienia plastikowego kubka wskazanego przez pielęgniarkę. Podniosłam przedmiot lecz ten natychmiast upadł na ziemię. Jęknęłam i spróbowałam jeszcze raz. Bez skutku.
- Nie męcz się - przerwała łagodnie lekarka podnosząc kubek i stawiając na swoim biurku - Będzie trzeba tą rękę ćwiczyć ale jak mówiłam przyzwyczaisz się. Możecie już iść.
Podniosłam się i wyszłam z pokoju.
- I jak ? - spytał Matt idący koło mnie.
- Lekki szok... - westchnęłam - Ale przeżyję.
Wsiedliśmy do auta i po dwóch kwadransach byliśmy w domu.
C. D. N.

czwartek, 12 grudnia 2013

Od Lisy Cd Carole

Pół godziny wcześniej wyjechałam ze stajni i teraz robiłam to co najlepiej czyli ćwiczyłam z Nibbitem. Kuc bez ogłowia (tylko w kantarze) i bez siodła ze mną na grzbiecie stawał właśnie dęba gdy zobaczyłam kątem oka zbliżającą się Carole na sowim koniu. Zignorowałam ją i dalej ćwiczyłam.
- Cześć - powiedziała zwalniając do stępa.
- Hej - odparłam obojętnie nie patrząc na dziewczynę - Co tu robisz ? Nie jesteś z Amber ?
- Nie - westchnęła - Na mnie też się chyba fochnęła.
- Serio ? - zdziwiłam się zatrzymując Nibbita i patrząc na Carole z zainteresowaniem ale i współczuciem - Co się tej Amber stało ?
- No wiesz... Lubiła jeździć na zawody, a już zupełnie ubóstwiała swojego konia - wyjaśniła - Był dla niej wszystkim i w pewnym sensie pamiątką po matce.
- Może gdybym to wiedziała nie była bym dla niej taka niemiła - mruknęłam - Ale tak czy siak powinna być choćby uprzejma, a tym czasem skupia się tylko na sobie i tym co straciła. To głupie.
- Wracamy ? - spytała Carole.
- Ok - zgodziłam się - Poćwiczę jeszcze trochę na hali jak przyjedziemy do stajni.
Ruszyłyśmy kłusem przez las. Po chwili przyśpieszyłyśmy do galopu i takim sposobem szybko znalazłyśmy się na terenach Infinity. Na paddocku zobaczyłyśmy Amber przeprowadzającą join-up.
( Carole ? )

środa, 11 grudnia 2013

Od Carole Cd Amber

- Co robisz? - spytałam zatrzymując się.
- A nie widać? Łapię konia - burknęła.
Ja tylko wzruszyłam ramionami.
- Chyba prubujesz złapać konia - poprawiłam ją prubując by zabrzmiało to krytycznie ale nie za bardzo.
- Uważasz, że nie dam rady? - spytała oburzona.
- Wcale tak nie powiedziałam.
- Przestań się tak wymądrzać tylko dla tego, że Wygrałaś zawody, i że lubisz Lisę.
- Hę? - wykrzywiłam się. Owszem wygrałam zawody. Owszem lubiłam Lisę (chyba) ale nie mówiłam tego żeby się wymądrzać.
- No co? Tak raczej jest - odparła widząc jak się zastanawiam.
- Nie, ale radziłabym ci nie biegać tak za Pegazem jeśli nie chcesz mieć znowu nogi w gipsie - odparłam i poszłam dalej kontem oka widząc poirytowaną minę Amber. Miałam poszukać Lisy więc poszłam do stajni i przeszłam zaglądając do każdego boksu. Zatrzymałam się nagle widząc uchylone drzwi boksu Nibbita. Wybiegłam od razu i ruszyłam na pastwisko już z uwiązem w ręku. Podbiegłam do Amoretto i chwyciłam go za kantar. Wyprowadziłam konia na podjazd. Tam zarzuciłam mu na szyję uwiąz i wskoczyłam na niego na oklep. Popędziłam do lasu bo spodziewałam się ją tam właśnie spodkać.


Lisa?

wtorek, 10 grudnia 2013

Od Amber Cd Carole

- Cześć - powiedziałam wchodząc - I jak zawody ?
- Nieźle - uśmiechnęła się - Zajęłam pierwsze miejsce.
- Super - odwzajemniłam uśmiech lecz równocześnie poczułam przyśpieszone bicie serca. Cz ja w ogóle jeszcze wezmę udział w zawodach ? Mimo nakazań lekarzy nie oszczędzałam mojej nogi i wieczorem nie mogłam spać z bólu. Z ręką było lepiej bo już jutro mieli zdjąć mi gips. Bałam się jak będzie wyglądała moja ręka. I jak będę się nią posługiwała...
- Jak tam Lisa ? - spytała Carole wyrywając mnie z zamyślenia.
- Jak to jak ?! Ona jest porąbana i tyle - warknęłam.
- Chciałam powiedzieć, że mogłabyś jej wybaczyć - wytłumaczyła spokojnie.
- CO ?! - ryknęłam - Trzymasz je stronę ?!
Nie czekając na odpowiedź wybiegłam z pokoju trzaskając za sobą drzwiami. Tak pędziłam, że na schodach mało się nie wywaliłam bo moja noga nie była jeszcze do końca sprawna. Pobiegłam na paddocki gdzie był Piorun.
- No - warknęłam wchodząc na pastwisko - Teraz grzecznie dasz się złapać i cię wyczyszczę bo jesteś brudny jak nie wiem co.
Mimo, że latałam za koniem całą godzinę ten tylko wierzgał, stawał dęba, chciał gryźć i wiele innych wybryków bym tylko się do niego nie zbliżała. Dostałam raz kopytem w nogę i to przerwało moje próby złapania konia. Nie mogę jednak wyjść z jego pastwiska nie uzyskawszy nic bo ten pacan nauczy się, że jak porządnie mi przyleje to się poddam. Nie zważając na ból odgoniłam wałacha od siebie i kazała biec dookoła paddocku. Jednak i ten join-up nie przyniósł żadnych skutków. Zdenerwował tylko Pegaza i chyba sprawił, że zaczął jeszcze mocniej mnie nienawidzić. Po chwili zobaczyłam idącą drogą Carole.
( Carole ? )

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Od Carole

 Otworzyłam oczy kiedy mój budzik zaczął brzęczeć na stoliku nocnym. Wyłączyłam go i wyskoczyłam z łózka. Wyjrzałam przez okno. Niebo było jeszcze szare ale na wschodzie słońce raziło pierwszymi różowymi promieniami. Na pastwisku dostrzegłam pasącego się Amoretto. Na innym wybiegu brykał zdziczały od czasu pechowych zawodów Amber Pegaz.
To dzisiaj. Pomyślałam uśmiechając się sama do siebie. To dzisiaj! To już dzisiaj! Nareszcie pojadę na wyczekiwany tak długo finał zawodów. Ubrałam się błyskawicznie, związałam włosy i zbiegłam do jadalni. Tam jadło już śniadanie kilku zaspanych uczniów Infinity. Zdziwiło mnie, że nie było wśród nich Amber ale nie zastanawiając się nad tym dłużej wciągnęłam cztery ogromne kanapki. Wybiegłam na dwór najedzona do syta w jednej ręce trzymając toczek. Odłożyłam go obok koniowiązu i poleciałam na padok. Otworzyłam furtkę i weszłam wołając mojego konia. Amoretto podbiegł od razu, a ja zaprowadziłam go pod koniowiąz i widząc jaki jest brudny zaczęłam go czyścić. Kiedy tak równomiernie szczotkowałam konia myślałam cały czas o zawodach. Przypomniałam sobie o tym jak dobrze poszło mi tydzień temu i marzyłam żeby tak samo było dzisiaj. Potem przypomniałam sobie też moją rywalkę; dziewczynę z mojego starego klubu sportowego. Ona też była na wcześniejszych zawodach i również się zakwalifikowała. Z zamyślenia wyrwał mnie czyiś głos.
- Jedziesz gdzieś?
Odwróciłam się i zobaczyłam Matta.
- Tak, na zawody - odparłam oglądając dokładnie konia w poszukiwaniu największych zabrudzeń.
- Wiesz co, akurat będę mam chwilę wolnego i mógłby cię podwiesić jak chcesz - zaproponował.
Odwróciłam wzrok zdziwiona tą propozycją ale musiałam przyznać, że nie pomyślałam o podwózce.
- Jak chcesz - odpowiedziałam obojętnie i zabrałam się za czyszczenie kopyt.
- O której wyjeżdżasz?
- Jakoś za godzinę.
- To jak skończę czyścić boksy będę wolny.
- Ok - już miał iść kiedy go zatrzymałam przypominając sobie coś - A nie widziałeś gdzieś może Amber albo Lisy?
- Amber? Hm...chyba jest u siebie w pokoju, a Lisy nie widziałem.
- Dobra - odpowiedziałam i skupiłam się na czyszczeniu.
 Godzinę później wchodziłem z pięknie wyczyszczonym i przygotowanym do drogi Amoretto do przyczepy, a Matt niósł jeszcze moje siodło.
- Wszystko zabrałaś? - spytał pomagając mi zamknąć przyczepę.
- Raczej tak - popatrzyłam na niebo. Słońce wzeszło już nad horyzont, a wiatr rozwiewał moje jak zwykle lekko zakręcone włosy. - Jedźmy już.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Oparłam się o szybę i patrzyłam na przemijający obraz. Nie mogę się doczekać aż będę mogła prowadzić; pomyślałam.
 Zaparkowaliśmy na małej polance gdzie stało już kilka samochodów. Wysiadłam z auta i zatrzasnęłam drzwi. Wszędzie kręciło się mnóstwo jeźdźców z końmi. Wyprowadziłam i osiodłałam Amoretto, a Matt odjechał obiecując, że przyjedzie po mnie za godzinę.
Wjechałam na wybieg żeby się rozgrzać. Kiedy tak jeździłam przypomniały mi się moje pierwsze zwody i aż się uśmiechnęłam. Miałam wtedy 7 lat i nie zajęłam żadnego miejsca ale i tak byłam szczęśliwa.
Nagle zauważyłam Lucy. Jechała na swoim czarnym koniu po drugiej stronie placu i najwyraźniej chciała wyglądać zawodowo. Pokręciłam głową z wyższością. Czarno włosa dziewczyna na czarnym koniu była w moim wieku i kłusowała teraz w moją stronę.
- Serio chcesz startować? Przecież i tak nie wygrasz - powiedziałam z przekonaniem spoglądając na nią jak na żałosną nieudacznicę.
- Dalej mieszkasz w tej małej stadninie? - zapytała zmieniając temat.
- Oczywiście zresztą Infinity wcale nie jest taka mała. Wręcz przeciwnie.
- Przestań, proszę cię ty tam nawet nie masz pewnie przyjaciół.
Nagle rozległ się głos w głośniku zapowiadający mój przejazd.
- Owszem mam - odparłam - A teraz przepraszam ale jadę po wygraną - dodałam i ruszyłam na parkur.
Kiedy tylko rozległ się dzwonek nakierowałam Amoretto na pierwszą przeszkodę. Przeskoczył ją zgrabnie po czym wykonał ostry zakręt w galopie i równie płynnie przeskoczył kolejną przeszkodę. Następną był duży okser, potem hydra, dwie koperty i wreszcie mur i na koniec dubblebarre. Amoretto dosłownie przefrunął nad podwójną przeszkodą. Byłam w niebo wzięta galopując po drógiej stronie przeszkody i słysząc oklaski ludzi; niektóre z grzeczniści, a niektóre z zachwytu. Wyprostowałam się i zwolniłam robiąc ostatnie kółko kłusem. W tym czasie słuchałam jak prowadzący mówi:
- Zakończyła swój przejazd Carole Grant na Amoretto z czasem 49 sekund i 20 setnych! Przygotuje się Lucy Adams i El Saghira!
Jeszcze nikt nie miał takiego czasu. Wyjechałam dumna z parkuru posyłając Lucy po drodze chytry uśmieszek. Ta tylko spiorunowała mnie wzrokiem i szturchnęła klacz. Zaczęłam stępować co jakiś czas patrząc na przejazd rywalki. Kiedy skończyła usłyszałam jej czas. Wynosił on 48 sekund i 2 setne.
- No i co? - spytałam się jej kiedy wyjeżdżała - Kto tu jest mistrzem?
- Ty się nie odzywaj - burknęła i odjechała.

    Dogrywka poszła mi tak samo dobrze, a kiedy rozdawali nam rozety zobaczyłam Matta. Uśmiechnęłam się kiedy podchodziła do mnie pani z największym floo. Zdobyłam pierwsze miejsce, a w nim 500 zł. Poprowadziłam rundę honorową, a na trzecim miejscu jechała naburmuszona Lucy. Głupia, myślała, że ze mną wygra.

    Kiedy rozsiodłałam Amoretto i założyłam mu bandaże ochronne Matt wprowadził go do przyczepy, a ja zapakowałam sprzęt. Po drodze zdałam mu relacje z całych zawodów, a kiedy dojechaliśmy akurat skończyłam.
Pożądanie wyszczotkowałam Amoretto i dałam mu marchewkę po czym wprowadziliśmy do boksu. Poszłam do pokoju i myślałam co mogłabym jeszcze dzisiaj zrobić. Kiedy tak myślałam siedząc na łóżko zauważyłam walający się na podłodze mój zeszyt i ołówek. Od razu wzięłam je i zaczęłam rysować. Naszkicowałam skaczącego Amoretto i musiałam przyznać, że bardzo mi wyszedł. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Taaaa?



Lisa albo Amber?

niedziela, 8 grudnia 2013

Od Lisy Cd Amber

- No trochę tak - powiedziałam - Nibbit też jest po kontuzji. Przez lekkie kulenie mojego konia zostaliśmy wyrzuceni z drużyny.
- I co ? Zamierzasz wrócić ? - spytała Amber.
- Tak. Tu w spokoju potrenuje z Nibbitem i może kulawizna przejedzie - uśmiechnęłam się.
- Możemy pojechać na przejażdżkę ? - spytała Carole.
Amber pobladła.
- Ja raczej zostanę - westchnęła.
- Czemu ? - zdziwiłam się - Bo twój koń nie da się dosiąść ? Przecież macie jeszcze Thorę, Vidira i Łośka.
- No w sumie tak ale...
- Nie ma żadnego ale - zaprotestowała Carole - Jedziesz i już.
- No dobra - mruknęła z rezygnacją Amber i podniosła się z siedzenia. Po chwili już jechałyśmy wszystkie na oklep (ja na Nibbitku, Carole na Amaretto, a Amber na Łosiu) drogą dojazdową do Infinity. Gdy żwirowana ścieżka zmieniła się w asfalt zjechałyśmy na łąkę i pokłusowałyśmy w stronę rozciągającego się poniżej lasu. Dzień był pochmurny i w lesie panował półmrok.
- Aleście sobie świetną porę na teren wybrały - warknęła Amber walcząc z mającym dziś zły nastrój Łosiem który koniecznie chciał przyśpieszyć.
- Amber wyluzuj - uspokoiła dziewczynę Carole widząc, że Amber niemal krzyczy na swojego wierzchowca.
- Spokojnie ?! - krzyknęła poirytowana - Ten cielak to jakaś masakra !
Wściekła Amber wbiła pięty w boki Azyla i chwyciła za sprzączkę. Koniowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Stanął dęba i robiąc wielkiego susa puścił się niemal cwałem przez las.
- Amber ! - krzyknęłam za nią lecz ona nie słuchała tylko popędzała konia do jeszcze szybszego biegu.
- Ona się zabije - warknęła Carole - I konia też. Co za wariatka !
Nie odpowiedziałam tylko pognałam za Amber. Mimo, że Nibbit był sporo mniejszy do Łosia dzielnie go dogonił. Gdy zrównałam się z Amber chwyciłam za wodze jej konia i zatrzymałam go.
- Co ty robisz ?! - wrzasnęła jak opętana.
- Raczej co ty robisz ! - zdenerwowałam się - Mogłaś coś zrobić Łosiowi !
- Doskonale wiedziałam co robię ! - ryknęła.
- Coś mi się wydaje, że nie bardzo - stwierdziłam lodowato.
- Wiesz co ?! ODCZEP SIĘ ODE MNIE !!! - wywrzeszczała mi prosto w twarz i zawróciła w stronę Carole. Ja jednak nie pojechałam za nią. Byłam wściekła ! Jak ona mogła powiedzieć mi coś takiego ?! Przecież niemal uratowałam jej życie. Ruszyłam stępem w stronę lasu. Słyszałam jak Carole woła za mną ale nie obchodziło mnie to. Złapałam się na tym, że zaczynam płakać.
- To nie tak miało być - szepnęłam do kuca, a on poruszył uszami na dźwięk mojego głosu - Nie chciałam się kłócić z Amber, a jak ona jest na mnie zła to pewnie i Carole nie będzie chciała mnie znać. Do domu nie mogę wrócić bo co powiedzą rodzice ? Że dobrze postąpiłam ? Nie ! Będą się zemnie śmiać i pewnie dostanie mi się za wożenie konia w tę i z powrotem do taty. Wiesz - westchnęłam gładząc Haflingera - Właściwie to często od niego obrywam. Wyjazd tu miał nie tylko być twoją wyprawą kuracyjną ale i wakacjami do panującej w domu, okropnej atmosfery. To nie będą wakacje jeśli chodzi o odpoczynek od kłótni.
Jakby wszystko stawiło się przeciwko mnie. Zabłądziłam, zaczęło padać, zapadał zmrok.
- I co ja mam zrobić ? - spytałam Nibbita. Przypomniało mi się jak na lekcjach jazdy konnej w terenie instruktorka kazała nam dać koniom iść gdzie chcą i mówiła, że one potrafią lepiej od nas, ludzi, znajdywać drogę. Chwyciłam za sprzączkę wodzy i lekko usiadłam w siodle. Nibbit nastawił uszy i ruszył powoli w stronę serca lasu. Jechaliśmy tak jakiś czas. Niebo zupełnie pociemniało, a mnie i kuca zalewały fale deszczu. W końcu jednak zobaczyliśmy zabudowania stajni.
- Nareszcie - mruknęłam - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś.
Gdy dojechaliśmy przed stajnię zsiadłam z konia i zaprowadziłam do ciepłego boksu. Rozsiodłałam i wytarłam ogierka po czym gdy miał już na sobie derkę przyniosłam mu trochę gotowanego owsa z jabłkiem, czosnkiem i miodem oraz dodatkiem mchu islandzkiego (to wszystko by Nibbit się nie przeziębił i szybko zyskał siły). Posiedziałam jeszcze w boksie Haflingera po czym poszłam na jadalnię. Przy kominku siedziały Carole i Amber.
- Cześć - rzuciłam i usiadłam jak najdalej nich lecz jednocześnie blisko kominka żeby moje ciuchy i włosy wyschły.
- Wzięłaś kąpiel błotną ? - zakpiła szyderczo Amber patrząc krytycznie na moje zabłocone buty, czapsy i bryczesy.
- Nie - warknęłam - Pojechaliśmy na trochę dłuższy teren z Nibbitem.
- Och doprawdy - Amber złośliwie udawała troskę - A mnie się wydaje, że ty po prostu zabłądziłaś !
- Przestańcie - przerwała Carole która najwyraźniej uznała, że sprawy zaszły za daleko - Co wam się stało.
- Jej się spytaj - mruknęłam wskazując oskarżycielsko na Amber.
- Mnie ?! To ty uważasz, że jesteś lepsza ! - ryknęła dziewczyna i przewracając krzesło pobiegła do swojego pokoju. Carole obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem i poszła za przyjaciółką.
- Do du*y - westchnęłam i również ruszyłam do swojego pokoju.
C. D. N.

czwartek, 5 grudnia 2013

Od Amber

Po dwóch tygodniach wypuścili mnie ze szpitala. Nadal miałam jeszcze gips na lewej ręce oraz musiałam chodzić o kulach ale już przyjemniej mogłam zobaczyć Pegaza. Gdy wysiadłam z auta mojego dziadka zobaczyłam Pegaza na pastwisku. Podeszłam powoli do płotu okalającego paddock i przyglądałam się koniowi. Ten na mój widok od razu podniósł głowę, zarżał i odbiegł w najdalszy kąt pastwiska. O ile różnił się ten koń którego tu widziałam do tego którego jeszcze kilka tygodni temu miałam. Nie zważając na to co mówił lekarz, że mam oszczędzać moją nogę postanowiłam przeprowadzić z Pegazem join-up. Poszłam do pokoju się przebrać po czym ruszyłam w stronę paddocków. Gdy tylko weszłam na pastwisko Pegaz zaczął wierzgać i stawać dęba lecz gdy zobaczył, że nie zamierzam opuścić pastwiska stanął przyglądając mi się przepełnionymi nie strachem ale wściekłością oczami.
- Pegaz - szepnęłam robiąc krok w stronę konia. Wałach natychmiast wierzgnął i zaczął biec przy płocie. Wykorzystałam sytuację i popędziłam go zmuszając do ciągłego biegu. Koń jednak nie chciał ustąpić i przez półtorej godziny biegł nie dając mi żadnych znaków. W końcu zrezygnowałam i udałam się na jadalnię. Siedziała tam Carole i jakaś nowa dziewczyna. Podeszłam do nich.
- Cześć - przywitała się nowa - Ty jesteś Amber, co nie ?
- Tak. A ty... ?
- Lisa - uśmiechnęła się lekko - Właśnie przyjechałam.
- Jak tam ćwiczenia ? - wtrąciła się Carole.
- Nijak - warknęłam ze złością po czym usiadłam na krześle obok przyjaciółki - Pegaz biegał przez półtorej godziny i nic. Nie wiedziałam, że on tak długo umie wytrzymać.
- A o co chodzi ? - zainteresowała się Lisa.
- Mój koń zdziczał - odparłam.
- Zdziczał ? - zdziwiła się. Opowiedziałam Lisie całą historię, a gdy skończyłam ta pokiwała ze zrozumieniem.
- Wiem co czujesz... - westchnęła.
- Serio ? - zdziwiłam się.
( Lisa ? )

Nowa członkini Lisa


Imię i nazwisko: Lisa Hulshof
Płeć: kobieta
Wiek: 14 lat
Urodziny: 12 maja
Charakter: Lisa jest bardzo stanowczą i zdecydowaną dziewczyną. Jej energia motywuje innych do działania. Jest również niezwykle uparta. Kiedy coś postanowi musi osiągnąć swój cel choćby miało ją to dużo kosztować. Nie zawsze jest w dobrym nastroju, lecz lubi pogadać lub pomóc komuś.
Wygląd: Lisa ma długie brązowe włosy, jest szczupła i dość wysoka
Hobby: (przypuszczam, że u każdego w tej rubryce znajdzie się jazda konna ale oprócz tego niech znajdzie się tu trochę więcej)
Koń: Nibbit
Dyscyplina: ujeżdżenie, sztuczki = )
Chłopak: brak
Rodzina: Mieszka w Holandii.
Historia: Lisa urodziła się w Holandii gdzie po wytrenowaniu swojego Haflingera dołączyła do drużyny The Black Riders. Po kontuzji Nibbita dziewczyna została wyrzucona z drużyny. Postanowiła zrobić sobie wakacje i przyjechała tu z zamiarem pracowania nad prawidłową postawą swojego kochanego kuca i po jakimś czasie powrotu do drużyny.
Przyjaciele: Amber i Carole
Zwierzak: brak
Nick: Ryśa (howrse)
Inne zdjęcia: (nie obowiązkowe)

I filmik:



Imię: Nibbit
Płeć: ogier
Wiek: 14 lat
Rasa: Hafilnger
Wygląd: latarnia, gęsta grzywa i ogon, gwiazdki na zadzie, tylnych nogach i słabiźnie
Użytkowanie: ujeżdżenie, tereny, sztuczki (Nibbit łatwo się uczy)
Co lubi: swoją panią, ćwiczenia, smakołyki, konkursy, popisywać się, ścigać się, cwałować przez pola, jeździć w teren, wodę
Czego nie lubi: buży, małych dzieci, siedzieć w boksie
Właściciel: Lisa


środa, 4 grudnia 2013

Od Amber Cd Carole

Gdy usłyszałam dzwonek startowy spięłam Pegaza piętami i popędziłam w stronę pierwszej beczki. Zakręcił kładąc się prawie na podłożu po czym pocwałował w stronę kolejnej beczki. Pegaz równie zgrabnie i szybko uporał się z kolejną beczką pędząc jednak do ostatniej beczki Pegaz potkną się i przewrócił przygniatając mnie do ziemi. Poczułam tylko ostry ból w lewej ręce oraz nodze po czym zemdlałam. Obudziłam się w szpitalu. Koło mojego łóżka siedziała Carole i obok niej Matt.
- No nareszcie - westchnął Matt - Myśleliśmy, że nigdy się nie obudzisz.
- Co... Co się stało ? - spytałam próbując przypomnieć sobie zawody - Ile jestem w szpitalu ?
- Już cztery dni - mruknęła Carole jednak nikt nie chciał mi powiedzieć co się stało.
- Co się stało ? - powtórzyłam.
- Pegaz się potkną i przygwoździł cię do ziemi - powiedział w końcu Matt.
- Nic mu nie jest ? - spytałam natychmiast.
- No... Nie zupełnie - wybąkała Carole.
- Co mu jest ! - krzyknęłam.
- Amber - szepnęła dziewczyna - On nie jest już sobą. Stał się zupełnie innym koniem. Nie pozwala nikomu do siebie podejść. Nikomu nie ufa.
- Co - wyjąkałam po czym zaczęłam płakać - Czemu ?
- Przeżył potworny szok - wytłumaczył Matt - Takie rzeczy się zdarzają.
Nie wiedziałam ile płakałam ale w końcu łzy przestały mi lecieć z oczu.
- Nie wierzę w to - wyszeptałam - To nie możliwe !
- Amber...
- NIE !!! To nie prawda co mówicie - warknęłam - A mnie co jest ? Co mówią lekarze ?
- Złamałaś nogę i... - zaczął Matt ale Carole mu przerwała:
- I nic więcej - ucięła patrząc karcącym wzrokiem na chłopaka.
- I co ? - spytałam.
- No... - zaczął Matt - Pegaz zmiażdżył ci prawie pół dłoni. Musieli ci amputować palec mały i serdeczny oraz kawałek dłoni. Natychmiast popatrzyłam na moje dłonie. Lewa była zawinięta w bandaże.
- Nie... - jęknęłam - To wszystko jest do du*y !
( Ktoś zechce dokończyć ? )

Od Carole Cd Amber

Chwyciłam siodło i uzdę i zaniosłam je do przyczepy gdzie Amber już czekała z Pegazem. Następnie kiedy już wszystko było załadowane wsiadłyśmy do samochodu i odjechałyśmy. Droga była długa, ale głównie rozmawiałyśmy. Kiedy jednak tego nie robiłyśmy patrzyłam w milczeniu przez okno podziwiając mijane krajobrazy. Wreszcie dotarłyśmy na miejsce. Wysiadłyśmy, a Amber wyprowadziła Pegaza. Pomogłam jej zdjąć mu bandaże i osiodłać go. Potem Amber pojechała się rozgrzewać, a ja zajęłam miejsce na trybunach. Obejrzałam dwóch uczestników, a następna wjechała Amber.
- Kolejna pojedzie Amber Marshall i Pegaz - zabrzmiał głos i wjechała Amber.


Amber?

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Od Amber Cd Carole

- Co ci się stało ? - spytałam zamykając boks Azyla który stał spokojnie przykryty derką.
- Thora dość dziwnie się zachowywała i kiedy podeszłam do niej kopnęła mnie - wytłumaczyła patrząc na mnie dość otępiałym wzrokiem.
- Chodź w siodlarni mamy apteczkę - mruknęłam i ruszyłam do małego pomieszczenie przy wejściu do stajni. Przemyłam usta i dziąsło Carole po czym dałam jej arnikę na złagodzenie bólu i zagojenie się ranki i siniaka.
- Co do zęba - westchnęłam - To nie wiem jak zareaguje ale powinno być ok.
- Fajnie- jęknęła siadając na stołku.
- Idę złapać Thorę - oznajmiłam.
- Mogę ci pomóc - zaoferowała się dziewczyna.
- Nie. Lepiej przejdź się po boksach i sprawdź czy u koni wszystko dobrze - zaproponowałam - I możesz trochę wytrzeć Pegaza i Donee.
- Dobra - zgodziła się. Wyszłam ze stajni i natychmiast poczułam jak spada na mnie fala deszczu. Ruszyłam w stronę paddocków. Na jednym z nich zobaczyłam niewyraźny zarys szalejącego kuca. Pewnym krokiem weszłam na pastwisko i odwróciłam się tyłem do klaczy. Usłyszałam jak kucyk uspokaja się i powoli podchodzi do mnie. Po chwili już szłam z Thorą do stajni.
( Carole ? )

Od Carole Cd Amber

- Ja też - odparłam i również pogłaskałam konia. Chwilę puźniej z domu wybiegł Matt.
- Co się stało? - zapytał wybiegając na zewnątrz.
Amber wytłumaczyła mu co się stało. Kiedy tak siedzieliśmy w boksie we trójkę usłyszęliśmy, że zaczął padać deszcz. Ciepły letni deszcz. 
Wreszcie po jakichś 15 minutach przyjechał weterynarz. Amber wytłumaczyła mu o co chodzi, a on zbadał Azyla i odparł, że to dość poważny stan choroby.
Podczas gdy rozmawiał z Amber i Mattem ja wyszłam na próg stajni i popatrzyłam na zalane wodą podwórko. O kałuże rozpryskuwaly się krople wody, strumienie spływały rynnami z dachów, a deszcz wciąż lał. Popatrzyłam na pastwisko i zobaczyłam, że stoi tam jeszcze kilka koni. Pobiegłam tam szybko i spostrzegłam, że to Pegaz, Donea i Thora. Wzięłam dwa konie i zaprowadziłam do stajni. Potem już cała mokra widząc, że nie zanosi się na koniec deszczu wróciłam po kucyka. Tylko, że ten wierzgał i stawał dęba oraz biegał jak oszalały po całym padoku. "Co mu aię stało?" - zastanawiałam się - "może się po prostu przestraszyła" - myślałam. Otworzyłam bramkę i weszłam na pastwisko. Kiedy tylko zamknęłam furtkę klacz położyła uszy do tyłu i rzuciła się na mnie.
- Uspokuj się, co ci jest? - powiedziałam zdziwiona do Thory. Przez kolejne 3 minuty próbowałam ją uspokoić ale na marne. Co prawda trochę mniej brykała ale dalej rżała i biegała jak szalona. Zdecydowałam się podejść. Bardzo ostrożnie ledwie coś widząc przez ścianę deszczu podeszłam do zdziczałego kucyka. Thora stanęła nieruchomo i pozwoliła mi nawet blisko podejść. Już myślałam, że uda mi się ją złapać i nawet się sama do siebie uśmiechnęłam, że mi się udało, ale nagle jakiś odgłos ( nawet sama nie wedziałam co to było) przestraszył konia. Klacz gwałtownie położyła uszy trochę się obróciłam i wierzgnęła w bok. To wszystko stało się w dosłownie w 3 sekundach. Poczułam ból, zakręciło mi się w głowie i resztkami sił zawróciłam. Uznałam, że nie dam rady zaprowadzić kuca. 

Kiedy weszłam do stajni zobaczyłam jak weterynarz się żegna z Amber. Stanęłam w progu trzymając ręką usta, z których keciała krew i gdzie chwiał się ząb. 
- Amber - wymamrotałam.


Amber?

Od Amber Cd Johna

- Ładnie - uśmiechnęłam się patrząc na wygiętą w łuk szyję araba.
- Jest piękny - mruknął z zadowoleniem chłopak i zatrzymał konia.
- Kiedy zaczniesz oswajać go z siodłem ? - spytałam.
- Jeszcze nie wiem ale najpierw musi mnie całkowicie zaakceptować - odparł.
( John ? Całkowity brak weny ! )

Od Amber

Pędziłam na Pegazie przez wybieg treningowy w kierunku kolejnej beczki. Wałach przyśpieszył i zakręcając ostro przy przeszkodzie pognał do mety. Usłyszałam brawa...
Otworzyłam oczy. Był dzień zawodów. Na zewnątrz dopiero wschodziło słońce. Lecz dzień zapowiadał się idealny. Szybko ubrałam się w robocze ciuchy i pobiegłam do stajni. Szybko uporałam się z nakarmieniem koni po czym poszłam umyć Pegaza. Gdy jego jasno izabelowata sierść była już  czysta i wytarta do sucha zaczęłam zakładać mu ochraniacze i derkę.
- Cześć - usłyszałam głos podchodzącego do mnie Matta - Już jedziesz ?
- No jeszcze spakuję sprzęt i będę zmykać. A i zostawiam ci przywilej sprzątnięcia boksów i wyczyszczenia koni - powiedziałam - A no i jeszcze przydało by się poćwiczyć z Thorą na lonży i przejechać się na Vidirze. Chodź to ostatnie mogę zrobić jak wrócę.
- No niech będzie - westchnął.
- Hej ! - zawołała Carole podbiegając do nas - Jedziesz już ?
- Tak... - mruknęłam trochę poirytowana - Przed chwilą Matt pytał mnie o to samo.
- A mogę jechać z tobą ? - spytała.
- Ok. A pomożesz mi zanieść sprzęt do przyczepy ? - spytałam.
- Pewnie. Ty wprowadź go, a ja przyniosę sprzęt - odparła wadząc, że Pegaz jest już gotowy do drogi.
( Carole ? Opisywanie mojego przejazdu możesz zostawić mi = ))

sobota, 30 listopada 2013

Od Amber Cd Carole

Siedziałam w naszej wspólnej jadalni (tu jedli wszyscy z ośrodka, a nie mając co robić przychodzili i grali w gry lub rozmawiali). Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wbiegła Carole.
- Azyl ma kolkę i to chyba w dość wysokim stadium - powiedziała przerażona.
- O nie... - mruknęłam podnosząc się z miejsca i pędząc wraz z dziewczyną do stajni. Łoś wykonywał dziwne pozy próbując znaleźć wygodną pozę.
- Zadzwonisz po weterynarza ? - spytałam - Numer masz w książce z adresami pod literą S.
Dziewczyna wybiegła ze stajni, a ja chwyciłam uwiąz i kantar po czym weszłam do boksu konia.
- Spokojnie - szepnęłam - Będzie dobrze.
Założyłam Łosiowi kantar i zmusiłam do podniesienia się*.
- Chodź kochany, pospacerujemy sobie - powiedziałam wyprowadzając konia na zewnątrz. Azyl nie chciał iść więc musiałam zachęcać go do każdego kroku. Po kilku następnych minutach przybiegła Carole.
- I co ? - spytałam.
- Weterynarz już jedzie - powiedziała zdyszana.
- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie - westchnęłam gładząc konia po spoconej szyi.
( Carole ? )
* Niektórzy uważają, że koniowi pod czas kolki można pozwolić się tarzać, lecz zawsze istnieje prawdopodobieństwo zapętlenia się jelit. Ja twierdzę, że nie należy ryzykować = )

Od Clary Cd John'a

-Chyba,na co czyhałam-uśmiechnęłam się do niego
-Jedno i to samo-odpowiedział,spojrzał gdzieś za mnie,zrobiłam to samo,moim oczom ukazał się przepiękny jeleń.
-Na takie cuda-szepnęłam,wyciągając z kołczanu strzałę,nałożyłam ją na cięciwę i powoli naciągnęłam łuk.Właśnie chciałam wystrzelić,ale poczułam na swoim barku,ciężar dłoni John’a.Opuściłam łuk,odwróciłam się i spoglądnęłam w jego niebieski oczy,zdawało się jakby mówiły:”nie popisuj się,nie ma po co”.Schowałam strzałę i znowu przerzuciłam sobie łuk przez ramię,głośno gwizdnęłam i usłyszałam,że jeleń zaczął uciekać.Czasami zapominam,że zwierzęta mają życie,tak samo jak o fakcie,że kiedyś chciałam zostać wegetarianką.
-Wiem co sobie teraz myślisz,że jestem mordercą…-przerwałam ciszę

<John?Totalny brak weny>

czwartek, 28 listopada 2013

Od John'a Cd Amber

Oparłem się o płot, obserwując pracę konia z dziewczyną. Gdy skończyła, spostrzegła mnie.
- Nieźle - Powiedziałem - Ale masz jeszcze przed sobą dużo nauki.
Zanim jednak odpowiedziała, usłyszeliśmy stukot kopyt i uderzenia o drewniany płot. Odwróciłem w tamtą stronę głowę i zobaczyłem Tornado, który dziko galopował w lonżowniku, a po chwili na jego nogach pojawiły się strużki krwi.
- Co on robi? - Przestraszyła się Amber.
- To co ludzie w depresji. Samookalecza się - Smutno odparłem, a koń zaczął rżeć, oczywiście mowa o Tornado. Na bokach miał krwawiące ślady po ugryzieniach, choć nie był dopuszczany do innych koni. Chciała tam pobiec, acz ją zatrzymałem.
- Zostaw go. Zaraz się uspokoi - Odparłem, nie chcąc by tam poszła. Jeszcze Tornado by ją zranił, albo nawet zabił.
- Ale!
- Daj mu spokój - Powiedziałem. Koń tak jak mówiłem, po chwili zwolnił, zaczął chwilę kiwać agresywnie głową, kopać, gryźć, a gdy się zmęczył zatrzymał się.
- Widzisz? - Uspokoiłem Amber, miękkim głosem, po czym ruszyłem do konia, ale nie wszedłem do lonżownika. Amber dalej zajmowała się swym koniem, a ja tak stałem. Wieczorem, gdy już było ciemno, zacząłem z nim spacerować po lesie.

Rano
Gdy tylko obudziłem się, od razu pognałem do konia, chcąc dziś go wziąć na lonżę. Na szczęście udało mi się to, choć po kilku próbach. Po dosyć długim uspokajaniu go i powstrzymywaniu przed szaleńczym cwałem, spokojnie kłusował.
- Dobry konik - Mówiłem różne pochwały, bardzo łagodnym i czułym głosem. Budowałem tak zaufanie, a raczej je umacniałem. Szczerze? Do nikogo nigdy nie mówiłem tak troskliwie, jak do koni. Tornado był dziś wyjątkowo posłuszny. W każdym jego kroku była gracja, typowa dla araba, miał wysoko podniesioną głowę i ogon. Kątem oka zauważyłem że Amber podchodzi do barierki i obserwuje nas.

< Amber? >

Od John'a Cd Clary

Uśmiechnąłem się tym swoim "firmowym" uśmieszkiem, którym raczę wszystkie piękne dziewczyny. Dokładnie przyjrzałem się jej.
- Clary - Powtórzyłem, jakby sprawdzając jak jej imię brzmi w moich ustach - Piękne imię. Ja jestem John, a mój towarzysz to Marcellus.
Nie odrywałem od niej wzroku, ale po chwili zgoniłem się za to, że flirtuję z nią, przecież jest sporo młodsza. Odwróciłem głowę, by spojrzeć na mego konia, który stał sobie spokojnie. W końcu ponownie obrzuciłem spojrzeniem dziewczynę - Cóż skoro już wiem że nie chcesz mnie zabić, może mi powiesz na co tak cierpliwie czyhasz? 

< Clary? Brak weny >

Od Carole Cd Amber

Stałam przy bramce obserwując dziewczynę.
- Jak masz na imię? Nie znam cię - powiedziała podjeżdżając stępem.
- Carole Grant - przedstawiłam się. - Jestem nowa w tej stadninie.
- Oprowadzić cię?
- Jak chcesz... - odparłam troszkę nie chętnie bo chciałam się najpierw przejechać na Amoretto. Słońce już świeciło i zapowiadał się piękny letni dzień. Konie pasły się na pastwiskach machając ogonami, a z jednej ze stajni wystawał łeb przed chwilą wprowadzonego tam Amoretto.
- Więc tylko rozsiodłam mojego konia i już idę - odparła i już miała zeskoczyć z wierzchowca ale zatrzymała się - i jakby co to nazywam się Amber - dodała i zsiadła. Ja uśmiechnęłam się lekko i poszłam prosto do mojego konia. Jasny izabelowaty koń podszedł do mnie od razu kiedy tylko otworzyłam drzwi boksu. Pogłaskałam go i pomyślałam o zawodach, na które niedługo miałam pojechać.
- Wieczorem poćwiczymy - powiedziałam do konia i wyszłam z boksu. Przed stajnią zauważyłam idącą z siodłem i całym innym sprzętem Amber. Podbiegłam do dziewczyny i razem ruszyłyśmy do siodlarni. Tam pomogłam jej odwiesić siodło, a ona umyła ogłowie.
- Więc gdzie cię najpierw zaprowadzić? - zapytała podnosząc się znad wiadra z wodą. - W ogóle się już rozpakowałaś?
- Nie. Nie wiem gdzie mam mieszkać - odparłam.
- To chodź - Amber zaprowadziła mnie do domu, w którym zostawiłam moje rzeczy. Pomogła mi je wnieść po schodach, a potem rozłożyłam je w pokoju. Następnie pokazała mi wszystkie stajnie i konie, budynki i wreszcie opowiedziała jakie są w okolicy najlepsze miejsca na przejażdżki.
    Na koniec usiadłyśmy na ławce przed jej domkiem pijąc sok jabłkowy.
- Startujesz w zawodach westernowych? - zapytałam przypominając sobie jak Amber jeździła wokół beczek.
- Tak, niedługo mam konkurs - odpowiedziała biorąc ostatni łyk soku - a ty startujesz w jakichś zawodach?
- Jadę na skoki w przyszłym tygodniu. Muszę trochę poćwiczyć z Amoretto.


    Był już wieczór i upalny dzień powoli się kończył. Lekki ciepły wiatr dmuchał przyjemnie kiedy jechałam stępem przez plac. Bardziej na środku stało kilka przeszkód. Patrzyłam na słońce, które powoli, powoli chyliło się ku zachodowi. Po paru minutach przyspieszyłam Amoretto do kłusa. Zrobiłam kilka zmian kierunku i innych prostych ćwiczeń, a potem najechałam z galopu na najniższą przeszkodę. Koń przeskoczył ją idealnie. Teraz nakierowałam go na inną, wyższą. Tak w końcu przejechaliśmy cały tor. Zwolniłam do stępa, a potem znowu zagalopowałam. Pędziliśmy na najwyższą przeszkodę. Koń odbił się od ziemi i jakby w zwolnionym tempie przefrunął nad nią po czym miękko wylądował po drugiej stronie. Poklepałam go i pojechałam dookoła galopem. Na koniec wyjechałam stępem na małą leśną ścieżkę. Słońce było teraz jeszcze niżej, a powietrze zaczęły napełniać natrętne komary.
Gryzły coraz bardziej, a Amoretto ciągle się drapał. W końcu postanowiłam wrócić.


Amber?

Od Amber

Obudziło mnie głośne pikanie mojego budzika. Sięgnęłam ręką nie otwierając oczu i wyłączyłam budzik. Jęknęłam i otworzyłam oczy. Była 6:30, a ja wczoraj poszłam dość późno spać. Odwróciłam się z rozmachem na drugi bok i spadłam z łóżka.
- Ałaaa !!! - wrzasnęłam po czym przypomniałam sobie, że wszyscy jeszcze śpią. Podniosłam się i zaczęłam ubierać. Po minucie pobiegłam galopem po schodach i zgarniając w biegu coś do jedzenia i wystrzeliłam z domu i pognałam w stronę stajni.
- Ready or not here I come - zaśpiewałam zwalniając i wchodząc do boksu Pegaza. Szybko wyczyściłam i osiodłałam konia i poszłam na wybieg treningowy żeby poćwiczyć przed konkursem Berrel Racing. Zaczęłam od rozgrzewki i ćwiczeń typu piruet, a potem ustawiłam sobie trzy beczki układające się w trójkąt i wystartowałam. Pegaz pędził robiąc tak ostre zakręty w około beczek, że mogła bym dotknąć ziemi gdybym chciała. Ja jednak jedną ręką trzymałam wodze i rożek, a drugą opierałam o bok. Przejechaliśmy w 30 sekund.
- Nieźle - usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam Pegaza i zobaczyłam jakąś chyba nową dziewczynę.
( Carole ? )

Nowa członkini Carole


Imię i nazwisko: Carole Grant
Płeć: dziewczyna
Wiek: 14 lat
Urodziny: 20 marca
Charakter: cierpliwa, odważna, ryzykantka, stanowcza, pomysłowa, czasem zabawna, marzycielska
Wygląd: Jest nie wysoką i raczej szczupłą szatynką, a na twarzy ma małe piegi.
Hobby: jazda konna :* ,
Koń: Amoretto
Dyscyplina: skoki i rekreacja
Chłopak: brak
Rodzina: ma rodziców, którzy mieszkają
Historia: Carole wychowywała si z rodzicami w dużym mieście. Kiedy mała pięć lat przeprowadzili się na wieś i zapisali ją na lekcje jady konnej. Carole spodobały się konie do tego stopnia, że jej bogaty tata kipił jej konia, a ona zaczęła startować w zawodach. Puźniej Carole zaczęła pracować w pobliskiej Stajni Infifinity.
Przyjaciele: Amber
Zwierzak: Bonnie
Nick: matisa10



Imię: Amoretto
Płeć: wałach
Wiek: 5 lat
Rasa: sp (szlachetnej półkrwi)
Użytkowanie: skoki, rekreacja
Co lubi: śnieg, skoki, kiedy Carole się nim zajmuje
Czego nie lubi: siedzieć długo w boksie, kiedy jest zbyt dużo hałasów
Właściciel: Carole







Imię: Bonnie
Wiek: 4 lata
Płeć: suczka
Rodzaj: pies
Charakter: zabawna, szalona, mądra,  lubi się uczyć nowych rzeczy
Co lubi: się bawić, każdą pogodę, biegać
Czego nie lubi: zwierząt mniejszych od siebie
Właściciel: Carole



środa, 27 listopada 2013

Od Clary Cd John'a

-Może nie,ale chociaż czymś żywym-odpowiedziałam. Zeszłam z Sonei i poklepałam ją po szyi,spojrzałam na stojącego na przeciw mnie czarnowłosego mężczyznę,zobaczyłam,że wraz z koniem,zaczął się powoli zbliżać.Gdy był wystarczająco blisko podał mi strzałę,a ja włożyłam ją do kołczanu,który miałam przymocowany do siodła mojej klaczki. Przełożyłam,także przez ramię łuk,bo nie lubiłam bez potrzeby trzymać go w ręce.
-Dzięki,sorry za próbę postrzelenia,jestem Clary,a ty?-uśmiechnęłam się do niego.Poczułam,że coś mokrego dotknęło mojej dłoni,zwróciłam wzrok w jej stronę.Zobaczyłam Aidana,uśmiechnęłam się do psa i pogłaskałam go czule,a on ruszył w stronę konia nieznajomego.

<John?>

Od Amber Cd John'a

- Tak - odparłam zastanawiając się jednocześnie skąd wiedział, że chcę sprawdzić jak jeździ.
- Wracamy ? - spytał John.
- Dobry pomysł - uśmiechnęłam się - Tym bardziej, że muszę jeszcze potrenować na Pegazie do zawodów w przyszłym tygodniu. Jak chcesz to fajnie by było gdybyś przyjechał.
- Zobaczę - mrukną wymijająco i zawrócił swojego konia. Ja też zakręciłam, a właściwie zrobiłam pół piruetu i pojechałam za John'em. Po półgodzinie jazdy dotarliśmy z powrotem do ośrodka. Po wyczyszczeniu Pegaza wzięłam Thorę na lonżę by mogła rozprostować trochę nogę po kontuzji. Zaprowadziłam kuca na mały wybieg treningowy i po odpięciu lonży popędziłam klacz do spokojnego kłusa uważnie obserwując chorą niedawno nogę. Kucyk kulał jeszcze trochę lecz powoli można było zacząć wracać z nim do formy. Podczas wyprowadzania z boksu Thora była trochę zdenerwowana więc postanowiłam zastosować join-up by poprawić trochę nasze relacje. Popędziłam kuca do szybszego biegu i nie pozwalając zwolnić czekałam cierpliwie na sygnały. Po jakimś czasie pojawiła się pierwsza oznaka (czyli ucho w moją stronę), że kuc chce znaleźć się koło mnie, a nie biegać samotnie po wybiegu. Potem klacz spuściła głowę i zaczęła wykonywać szczęką takie ruchy jakby coś przeżuwała. Na ten sygnał odwróciłam się plecami do konia i czekałam, aż Tora sama zdecyduje się podejść do mnie. Po chwili usłyszałam głuchy odgłos kopyt kuca idącego po piasku, a potem poczułam jak Tora wypuszcza powietrze w moje włosy. Odwróciłam się i pogłaskałam konia. Wiele razy stosowałam już metodę porozumienia, ale za każdym razem wydawało mi się to tak samo niesamowite jak za pierwszym razem. Nagle zauważyłam, że przy płocie okalającym wybieg stoi John. Byłam tak pochłonięta ćwiczeniem, że w ogóle go nie zauważyłam.
( John ? )

Od John'a Cd Amber

Marcellus, jak to on, wyrywał się do dzikiego cwału, ale powstrzymywałem go przez chwilę. Dopiero gdy zobaczyłem że Amber i jej wierzchowiec powoli przyśpieszają, pozwoliłem Marcellus'owi popędzić w przód. Pegaz, gdyż chyba tak miał na imię koń Amber, również zaczął cwałować, doganiając z łatwością Marcellus'a. Uśmiechnąłem się na myśl, że jeśli dobrze pójdzie, niedługo dosiądę Tornada. Lubiłem szybką jazdę, w obu znaczeniach tego słowa. 
Wiem że Amber mnie sprawdzała jak jeżdżę, ale mi to nie przeszkadzało, przecież jeżdżę od dziecka. Gdy nasze konie się zmęczyły, zwolniliśmy do stępu. Poklepałem po szyi konia, po czym spojrzałem na Amber.
- I jak zdałem test? - Zaśmiałem się.

< Amber? >

wtorek, 26 listopada 2013

Od John'a Cd Clary

Marcellus nawet nie zareagował na ten odgłos, za co go podziwiam. Kiedyś straszliwie bał się najmniejszego hałasu, a teraz? Bomba mogła by wybuchnąć tuż koło niego, a on nic. Pewnie wydawałoby się, że jest głuchy, ale nie. Po prostu zachowuje się jak na lekach uspokajających. Wyjąłem strzałę, z pnia w który się wbiła. Grot był wykonany z metalu, acz reszta strzały z drewna, no może oprócz lotek. Zacząłem bawić się nią, obracać w palcach. Może i przed chwilą mignęła koło mnie strzała, ale znikło już ze mnie zdziwienie, a strach nawet nie raczył wpaść.
- Nieźle, ale ani ja, ani mój koń, a tym bardziej drzewo nie jesteśmy królikiem czy sarną - Mruknąłem, wreszcie spoglądając na nią. Uśmiechałem się do niej, choć lekko.

< Clara? Oczywiście że dokończę >

Od Amber Cd John'a

Uśmiechnęłam się. John miał dobre podejście do koni. Czy tak samo dobrze jeździ konno ?
- Może masz ochotę się przejechać ? - spytałam.
- No dobra - zgodził się. Poszliśmy do stajni i wyczyściliśmy konie.
- Jedziesz na oklep czy w siodle ? - spytałam.
- Na oklep. A ty ? - spytał.
- To żeby ci nie było smutno - zaśmiałam się - To też pojadę na oklep.
Po pięciu minutach już jechaliśmy spokojnym stępem przez drogę którą można dojechać do ośrodka. John siedział na swoim wielkim zimnokrwistym, a ja jechałam na Pegazie. Gdy zjechaliśmy na łąkę pokłusowaliśmy, a potem ja zagalopowałam, a John za mną. Chwyciłam za sprzączkę wodzy jedną ręką drugą kładąc na udzie. Ani się spostrzegłam, a oboje cwałowaliśmy.
( John ? )

Od Clary

Zwalniam konia,patrzę na Aidana,widzę że jego nos z niewiarygodna szybkością przeczesuj powietrze,wywęszył coś.Nagle pies zaczyna biec,a ja popędzam Soneę. Mijamy cudowne jezioro,któremu niestety nie mam czasu się przyjrzeć.Aid przyspiesza,robię to samo,w tym samym czasie naciągam łuk.Po dłuższym czasie w krzakach,przed sobą,spostrzegam jakiś ruch,namierzam w tamtą stronę i po chwili wystrzeliwuję strzałę,która zamiast w cel,trafia w pobliskie drzewo.Zza krzaków wychodzi jakiś facet,ma zdziwiona twarz i prowadzi za sobą konia.Chwyta za strzałę i wyciąga ją z pnia.

<John,proszę dokończ>

poniedziałek, 25 listopada 2013

Od John'a Cd Amber

- Poradzimy sobie - Odpowiedziałem pewnie i odszedłem. Nie chciałem by ta dziewczyna mi pomagała, przecież mam dwadzieścia sześć lat i umiem sobie radzić sam. Ach, te moje ego. Otworzyłem drzwi, by Marcellus mógł sobie swobodnie wyjść, co zrobił z chęcią. Spokojnie złapałem go za kantar i poprowadziłem do boksu. Był bardzo, bardzo łagodny i lekko otępiały, ale szedł grzecznie. Teraz jednak czekało mnie wyzwanie: Tornado.
- Jest jakiś koń na pastwisku? - Spytałem Amber, a ona pokręciła przecząco głową - A mogę go tam wypuścić?
- Jasne - Uśmiechnęła się. Ustawiłem przyczepę tak by koń mógł wyjść na pastwisko, ale nie mógł uciec.
- Radzę Ci się schować, mała - Zaśmiałem się i otworzyłem drzwiczki. Zawsze tak robiłem, gdyż tylko wtedy ten diabeł przybrany w skórę konia się uspokajał. Piękny, siwy arab wybiegł dumnie, acz szaleńczo z przyczepy. Na pastwisku, po jakiś trzech minutach się uspokoił
- Dziękuje Amber - Uśmiechnąłem się. Dziewczyna gdzieś poszła, a ja przeskakując płot wszedłem na pastwisko. Usiadłem tam sobie na trawie i obserwowałem konia, który nie zamierzał się "poddać". Niespokojnie chodził, a dopiero po godzinie zatrzymał się i chwilę odpoczął. Nie podchodził jednak do mnie, a ja sobie nic z tego nie robiłem.

Po jakiś trzech godzinach, Amber weszła na pastwisko.
- Ty nadal tutaj siedzisz? - Spytała zdziwiona.
- Tak. Już się uspokoił - Powiedziałem z uśmiechem, dumny z mojego Tornado. Grzecznie stał w oddali, skubiąc trawę. Jak to się stało? Samotność na niego, w przeciwieństwie do innych koni, dobrze działała. Uspokajał się wtedy. A przecież ja siedziałem niedaleko, ale traktował mnie jak powietrze. Wydawało by się że sobie myślał "Ten głupek sobie tam siedzi, i będzie tak siedział idiotycznie wyglądając. Ja se będę go ignorował".

< Amber? Takie nijakie, ale jest >

Od Amber Cd John'a

- Pomóc ci ich wyprowadzić ? - spytałam.
- Nie dzięki poradzę sobie - mruknął i zajął się opuszczaniem rampy.
- Czekaj, czekaj powiedziałeś, że jest ich dwóch ? - spytałam przerażona.
- Tak, to nie problem ?
- Nie. Skąd... - odparłam - Tylko przygotowałam jeden boks. Dobra zaraz przygotuje drugi.
Pognałam do stajni i zaczęłam dezynfekować jeden z boksów. Szybko nasypałam trociny i nalałam wody do wiadra. Gdy boks już był gotowy wyszłam ze stajni.
- Boks już gotowy - powiedziałam.
- Szybka jesteś - pochwalił John.
- Dzięki - uśmiechnęłam się - Czy któryś twój koń ma problem z aklimatyzacją ?
( John ? )

Od John'a

Tornado niecierpliwie czekał, by ujrzeć miejsce do którego tak się śpieszyliśmy, jednak przestraszony niezbyt dużą przestrzenią w przyczepie, wierzgał i kopał w metalowe ściany. Marcellus z kolei grzecznie czekał, nie jestem pewien czy nawet nie śpi. Poczułem na ręce mokre i zimne coś, co okazało się językiem Katy.
- Hej, mała prowadzę - Mruknąłem i pocałowałem suczkę w nos. Jakby zrozumiała ten gest, zajęła się czymś innym, a po chwili przeskoczyła do tyłu. Szybko dotarliśmy do Stajni Infinity, gdzie "właścicielka" zgodziła się bym trzymał moich dwóch ogierów. Ma szesnaście lat, więc nie wiem jak do niej mówić. Zaparkowałem przed budynkiem i wyszedłem z kimś pogadać. Nie przewidziałem jednak faktu, że Katy wyskoczy z samochodu, więc złapałem ją i zawiązałem na smyczy. Na przeciw mi, wyszła nastolatka, która chyba prowadziła tą stajnię wraz z dziadkiem i kimś tam jeszcze.
- Hmm... Dzień dobry - Powiedziałem do niej.
- Ty jesteś John?
- Tak. To jest moja suczka, Katy, w przyczepach są konie, dwa ogiery, Marcellus i Tornado

< Amber? >

Nowa członkini Clary !



Imię i nazwisko:Clary Magic
Płeć: kobieta
Wiek:18 lat
Urodziny:2 sierpnia
Charakter:tajemnicza,często zamyślona,jednak potrafi być miła,kocha konie,są dla niej całym życiem i jedyną rodziną.Nie lubi wspominać swojego dzieciństwa.Czasami wpada w szał,ale na ogół jest bardzo opanowana.
Wygląd:ma rude,proste włosy i piwne oczy
Hobby:jazda konna,łucznictwo(polowanie z lukiem),pisanie i czytanie.Czasami lubi sobie trochę pośpiewać i porysować,niestety rysowanie nie wychodzi jej najlepiej.
Koń:Sonea
Dyscyplina:woltyżerka,wyścigi
Chłopak/Dziewczyna:nie ma i sama nie wie czy chce mieć
Rodzina:nie żyje
Historia:Urodziła się daleko z tond,w wieku 3 lat została bez rodziny,trafiła do rodziny zastępczej,w której nie czuła się najlepiej.W raz z dorosłością,opuściła “rodziców”,aby zacząć spełniać swojej marzenia o zostaniu światowej sławy jeźdźcem.W wieku 17 lat,dostała konia,to jej jedyne miłe wspomnienie związane z rodzicami zastępczymi.
Przyjaciele:na razie nie ma
Zwierzak:Aidan
Nick:ginny112112 (na howrse)

Nowy członek Josh !


Imię i nazwisko: Josh Denton
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 26 lat
Urodziny: 13 Grudnia
Charakter: Niebieskooki, czarujący mężczyzna jest typowym samcem Alfa. Dominujący, często ostry i niemiły. Co prawda jest zabawny, ale często ukazuje to w najmniej odpowiednich momentach, ma skłonności do czarnego humoru. Do wszystkich odnosi się z wyższością, nie obchodzą go żadne zasady. Bardzo nerwowy i porywczy, kiedy jest wściekły wybucha jak bomba. Jest również nieprzewidywalny, często robi to, czego najmniej się po nim spodziewasz. Josh nienawidzi gdy ktoś zwraca się do niego bez szacunku. Nie jest on również ufny, szczególnie jeżeli chodzi o nieznajomych. Przy zwierzętach, głównie koniach, się zmienia. Jest delikatny, spokojny, opanowany i ukazuje swe prawdziwe emocje, które są głęboko ukryte przy ludziach.
Wygląd: Josh jest chudym, acz dobrze zbudowanym mężczyzną, średniego wzrostu (177 cm to dla niego za mało). Najbardziej wzrok przyciągają jego jasne, błękitne oczy, doskonale pasujące do czarnych włosów i jasnej skóry. Często go można widywać z kilkudniowym zarostem. Ubiera się głównie w luźne koszule, czarne i wygodne spodnie. Czasem zakłada jakąś kurtkę. Jeśli chodzi o jazdę konną, wcale nie ubiera się jak jakiś profesjonalista. Wystarczy mu czarna koszula na ramiączka, bądź szara bez rękawów i zwykłe spodnie. 
Hobby: Oczywiście jazda konna. Jednak Josh również bardzo lubi grać na gitarze.
Konie: Tornado i Marcellus
Dyscyplina: Wyścigi, western i skoki. Nie może się zdecydować. Jest znany jako Zaklinacz Koni, odkąd wyleczył Marcellus'a i wziął się za Tornado
Dziewczyna: Nie ma
Rodzina: Jest sierotą.
Historia: Josh urodził się "w siodle". Jego rodzice byli biedni, ale i tak dzielnie walczyli by utrzymać swe cztery konie. Chłopak już jako małe dziecko kochał zwierzęta i z chęcią pomagał przy koniach. Kiedy miał czternaście lat, zmarli jego rodzice w wypadku samochodowym. Chłopak musiał radzić sobie sam. Zupełnie. Jakoś dawał radę, choć młody. Jednak w wieku dwudziestu dwóch lat, kiedy jechał konno, skoczyła na nich puma. On i koń o imieniu Marcellus przeżyli, acz oboje byli w ciężkim stanie. Wydał wszystkie pieniądze na leczenie konia, sprzedał nawet rodzinną stajnię. Został tylko on i jego ukochany wierzchowiec. Zaczął jeździć do stajni Infinity
Przyjaciele: ---
Nick: pinto 19 <Howrse>
Inne zdjęcia:

No = )

Uff... Skończyłam co nie znaczy, że z waszą pomocą nie będę ulepszać tego bloga = ) Teraz czekam z niecierpliwością na nowych członków !

poniedziałek, 11 listopada 2013

UWAGA !!!

Dopiero zaczynam tworzyć tego bloga i nie wiem czy starczy mi czasu by prowadzić go. Mam nadzieję, że szybko zaczniecie dołączać i że na tym blogu nie zabraknie talentów pisarskich = )

Pozdrawiam = )