poniedziałek, 9 grudnia 2013

Od Carole

 Otworzyłam oczy kiedy mój budzik zaczął brzęczeć na stoliku nocnym. Wyłączyłam go i wyskoczyłam z łózka. Wyjrzałam przez okno. Niebo było jeszcze szare ale na wschodzie słońce raziło pierwszymi różowymi promieniami. Na pastwisku dostrzegłam pasącego się Amoretto. Na innym wybiegu brykał zdziczały od czasu pechowych zawodów Amber Pegaz.
To dzisiaj. Pomyślałam uśmiechając się sama do siebie. To dzisiaj! To już dzisiaj! Nareszcie pojadę na wyczekiwany tak długo finał zawodów. Ubrałam się błyskawicznie, związałam włosy i zbiegłam do jadalni. Tam jadło już śniadanie kilku zaspanych uczniów Infinity. Zdziwiło mnie, że nie było wśród nich Amber ale nie zastanawiając się nad tym dłużej wciągnęłam cztery ogromne kanapki. Wybiegłam na dwór najedzona do syta w jednej ręce trzymając toczek. Odłożyłam go obok koniowiązu i poleciałam na padok. Otworzyłam furtkę i weszłam wołając mojego konia. Amoretto podbiegł od razu, a ja zaprowadziłam go pod koniowiąz i widząc jaki jest brudny zaczęłam go czyścić. Kiedy tak równomiernie szczotkowałam konia myślałam cały czas o zawodach. Przypomniałam sobie o tym jak dobrze poszło mi tydzień temu i marzyłam żeby tak samo było dzisiaj. Potem przypomniałam sobie też moją rywalkę; dziewczynę z mojego starego klubu sportowego. Ona też była na wcześniejszych zawodach i również się zakwalifikowała. Z zamyślenia wyrwał mnie czyiś głos.
- Jedziesz gdzieś?
Odwróciłam się i zobaczyłam Matta.
- Tak, na zawody - odparłam oglądając dokładnie konia w poszukiwaniu największych zabrudzeń.
- Wiesz co, akurat będę mam chwilę wolnego i mógłby cię podwiesić jak chcesz - zaproponował.
Odwróciłam wzrok zdziwiona tą propozycją ale musiałam przyznać, że nie pomyślałam o podwózce.
- Jak chcesz - odpowiedziałam obojętnie i zabrałam się za czyszczenie kopyt.
- O której wyjeżdżasz?
- Jakoś za godzinę.
- To jak skończę czyścić boksy będę wolny.
- Ok - już miał iść kiedy go zatrzymałam przypominając sobie coś - A nie widziałeś gdzieś może Amber albo Lisy?
- Amber? Hm...chyba jest u siebie w pokoju, a Lisy nie widziałem.
- Dobra - odpowiedziałam i skupiłam się na czyszczeniu.
 Godzinę później wchodziłem z pięknie wyczyszczonym i przygotowanym do drogi Amoretto do przyczepy, a Matt niósł jeszcze moje siodło.
- Wszystko zabrałaś? - spytał pomagając mi zamknąć przyczepę.
- Raczej tak - popatrzyłam na niebo. Słońce wzeszło już nad horyzont, a wiatr rozwiewał moje jak zwykle lekko zakręcone włosy. - Jedźmy już.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Oparłam się o szybę i patrzyłam na przemijający obraz. Nie mogę się doczekać aż będę mogła prowadzić; pomyślałam.
 Zaparkowaliśmy na małej polance gdzie stało już kilka samochodów. Wysiadłam z auta i zatrzasnęłam drzwi. Wszędzie kręciło się mnóstwo jeźdźców z końmi. Wyprowadziłam i osiodłałam Amoretto, a Matt odjechał obiecując, że przyjedzie po mnie za godzinę.
Wjechałam na wybieg żeby się rozgrzać. Kiedy tak jeździłam przypomniały mi się moje pierwsze zwody i aż się uśmiechnęłam. Miałam wtedy 7 lat i nie zajęłam żadnego miejsca ale i tak byłam szczęśliwa.
Nagle zauważyłam Lucy. Jechała na swoim czarnym koniu po drugiej stronie placu i najwyraźniej chciała wyglądać zawodowo. Pokręciłam głową z wyższością. Czarno włosa dziewczyna na czarnym koniu była w moim wieku i kłusowała teraz w moją stronę.
- Serio chcesz startować? Przecież i tak nie wygrasz - powiedziałam z przekonaniem spoglądając na nią jak na żałosną nieudacznicę.
- Dalej mieszkasz w tej małej stadninie? - zapytała zmieniając temat.
- Oczywiście zresztą Infinity wcale nie jest taka mała. Wręcz przeciwnie.
- Przestań, proszę cię ty tam nawet nie masz pewnie przyjaciół.
Nagle rozległ się głos w głośniku zapowiadający mój przejazd.
- Owszem mam - odparłam - A teraz przepraszam ale jadę po wygraną - dodałam i ruszyłam na parkur.
Kiedy tylko rozległ się dzwonek nakierowałam Amoretto na pierwszą przeszkodę. Przeskoczył ją zgrabnie po czym wykonał ostry zakręt w galopie i równie płynnie przeskoczył kolejną przeszkodę. Następną był duży okser, potem hydra, dwie koperty i wreszcie mur i na koniec dubblebarre. Amoretto dosłownie przefrunął nad podwójną przeszkodą. Byłam w niebo wzięta galopując po drógiej stronie przeszkody i słysząc oklaski ludzi; niektóre z grzeczniści, a niektóre z zachwytu. Wyprostowałam się i zwolniłam robiąc ostatnie kółko kłusem. W tym czasie słuchałam jak prowadzący mówi:
- Zakończyła swój przejazd Carole Grant na Amoretto z czasem 49 sekund i 20 setnych! Przygotuje się Lucy Adams i El Saghira!
Jeszcze nikt nie miał takiego czasu. Wyjechałam dumna z parkuru posyłając Lucy po drodze chytry uśmieszek. Ta tylko spiorunowała mnie wzrokiem i szturchnęła klacz. Zaczęłam stępować co jakiś czas patrząc na przejazd rywalki. Kiedy skończyła usłyszałam jej czas. Wynosił on 48 sekund i 2 setne.
- No i co? - spytałam się jej kiedy wyjeżdżała - Kto tu jest mistrzem?
- Ty się nie odzywaj - burknęła i odjechała.

    Dogrywka poszła mi tak samo dobrze, a kiedy rozdawali nam rozety zobaczyłam Matta. Uśmiechnęłam się kiedy podchodziła do mnie pani z największym floo. Zdobyłam pierwsze miejsce, a w nim 500 zł. Poprowadziłam rundę honorową, a na trzecim miejscu jechała naburmuszona Lucy. Głupia, myślała, że ze mną wygra.

    Kiedy rozsiodłałam Amoretto i założyłam mu bandaże ochronne Matt wprowadził go do przyczepy, a ja zapakowałam sprzęt. Po drodze zdałam mu relacje z całych zawodów, a kiedy dojechaliśmy akurat skończyłam.
Pożądanie wyszczotkowałam Amoretto i dałam mu marchewkę po czym wprowadziliśmy do boksu. Poszłam do pokoju i myślałam co mogłabym jeszcze dzisiaj zrobić. Kiedy tak myślałam siedząc na łóżko zauważyłam walający się na podłodze mój zeszyt i ołówek. Od razu wzięłam je i zaczęłam rysować. Naszkicowałam skaczącego Amoretto i musiałam przyznać, że bardzo mi wyszedł. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Taaaa?



Lisa albo Amber?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz