piątek, 20 grudnia 2013

Od Amber

Obudziłam się wcześnie rano. Miałam dzisiaj jechać od szpitala, żeby mi zdjęli gips z ręki. Bałam się trochę jak będzie wyglądała moja trzypalczasta ręka... No ale cóż. Podniosłam się z łóżka i zaczęłam dość niezdarnie ubierać. Gdy wciągnęłam na siebie sztyblety i czapsy poszłam do stajni i wyprowadziłam na halę Thorę, którą po kontuzji trzeba było stopniowo przyzwyczajać do jazd. Kuc szedł ochoczo rozglądając się na boki z zainteresowaniem. Przypomniałam sobie jak Pegaz szedł tak u mojego boku, a z oczu zaczęły mi ściekać pojedyncze łzy. Szybko wytarłam oczy po czym zdjęłam Thorze kantar. Klacz popatrzyła na mnie trochę zdziwionym wzrokiem po czym odeszła kilka kroków. Machnęłam lekko ręką uważnie patrząc na klacz. Ta stanęła niskiego dęba i odgalopowała jeszcze kawałek. Odwróciłam się i czekałam czy kuc podejdzie do mnie. Po chwili usłyszałam odgłos miarowego, spokojnego kłusa po czym poczułam jak popycha mnie mała głowa Thory.
- Cześć mała - uśmiechnęłam się chyba po raz pierwszy odkąd miałam wypadek na Pegazie. Chwyciłam za jasną grzywę kucyka i wsiadłam na jego grzbiet. Przez chwilę stępowałam w lekkim pół siadzie patrząc jak powoli Thorze przechodzi początkowa kulawizna. Popchnęłam łydkami kuca do kłusa i nadal w pół siadzie czekałam, aż mięśnie klaczy zupełnie się rozgrzeją i niedawno jeszcze chora noga rozchodzi. Po półgodzinie po udanym galopie i przejeździ przez drągi zsiadłam z Thory i zaprowadziłam na pastwisko. Zaraz potem ruszyłam w stronę padoku Pegaza. Koń stał spokojnie skubiąc nawet trawę. Podniósł głowę gdy mnie zobaczył nie odbiegł jednak od razu jak to robił wcześniej. Może feralny join-up, który przeprowadziłam wczoraj pomógł jednak trochę. Weszłam na paddock i dopiero wtedy wałach wierzgnął i odbiegł w najdalszy kąt pastwiska. Jak to robiłam już dość sporo razy od czasu wypadku i teraz popędziłam konia do biegu przy płocie.
- Posłuchaj - powiedziałam do konia po piętnastu minutach wciąż poganiając go do dalszego galopu - To co się stało to się nie odstanie, ale musisz mi zaufać !
Pegaz nawet nie poruszył uchem nadal oba kładąc na potylicy.
- Nie możesz się poddać ! - krzyknęłam czując, że z oczu znów ciekną mi łzy - Mnie też jest trudno ! Nie jesteś sam ! Przypomnij sobie jak razem jeździliśmy w tereny... Jak się tobą zajmowałam, jak cię leczyłam czy to z kolki czy z ochwatu. Nie zawsze było łatwo ale ja zawsze w ciebie wierzyłam ! Ufałam ci i teraz też ufam ! Czas żebyś pokazał, że i ty mi ufasz !
Z oczu strumieniami lały mi się łzy, tak, że powoli przestawałam wyraźnie widzieć konia, który w dalszym ciągu galopował przy płocie. Zauważyłam jednak, jak uszy rumaka podnoszą się i jedno koń kieruje w moim kierunku. Poczułam przyśpieszone bicie serca i omal nie krzyknęłam z radości kiedy zobaczyłam, że koń pochyla głowę i zaczyna wykonywać takie ruchy szczęką jakby coś przeżuwał. Odwróciłam się plecami do konia i czekałam cierpliwie czy podejdzie do mnie. Sekundy zdawały się trwać wieczność, lecz w końcu usłyszałam stłumiony odgłos kopyt uderzających o ziemię. Odwróciłam się i pogłaskałam go po nosie.
- Jesteś kochany... Wiesz ? - uśmiechnęłam się. Wałach prychnął na potwierdzenia. Po chwili głaskania zdecydowałam się wskoczyć na grzbiet Pegaza. Koń wierzgnął lekko gdy poczuł mój ciężar na swoim grzbiecie lecz nie protestował dłużej. Popędziłam konia do żwawego stępa ciesząc się, że w końcu mnie zaakceptował. Nagle do płotu podszedł Matt wyraźnie zaskoczony widząc mnie na grzbiecie Pegaza.
- Czyli jednak ci zaufał - uśmiechnął się.
- No - odparłam z dumą klepiąc konia.
- Twój dziadek mówi, że mam cię zawieźć do szpitala - powiedział chłopak.
- Już ? - zdziwiłam się pośpiesznie zsiadając z Pegaza - Zajmę się tobą później - szepnęłam do konia i pobiegłam w stronę bramki na paddock.
- Jak się czujesz ze świadomością, że masz tylko... Trzy palce ? - spytał ostrożnie Matt wsiadając do swojego auta.
- Boję się, że będę próbowała normalnie nią funkcjonować - westchnęłam - A to może być niemożliwe.
- Współ - mruknął przekręcając kluczyki w stacyjce i ruszając żwirowaną drogą pomiędzy wybiegami. Całą drogę w samochodzie panowało milczenie. Matt był skupiony na drodze, a ja wpatrywałam się w przelatujący mi przed oczami krajobraz. Po półgodzinnej jeździe znaleźliśmy się na parkingu szpitala. Wysiadłam z auta i próbując opanować oszalałe bicie serca wraz z Mattem ruszyłam w stronę budynku szpitalnego.
- Amber Marshall - uśmiechnął się jeden z lekarzy gdy tylko weszłam przez frontowe drzwi do budynku - To ty, prawda ?
- Tak - odparłam rozglądając się niepewnie po pomieszczeniach.
- Chodźcie za mną - powiedział lekarz i poprowadził nas do sali w której siedziała jakaś pielęgniarka.
- Siadaj proszę - uśmiechnęła się pokazując mi fotel - To co możesz zobaczyć gdy zdejmę ci gips może być lekkim szokiem ale nie bój się przyzwyczaisz się do nowego wyglądu swojej ręki.
Uśmiechnęłam się blado i usiadłam sztywno na wskazanym przez kobietę siedzeniu. Kątem oka zauważyłam jak Matt siada na krześle przy ścianie i uważnie obserwuje jak pielęgniarka ostrożnie ściąga mój gips. Powoli spuściłam wzrok na moją rękę. Wyglądała dość dziwnie.
- Dobrze - powiedziała pielęgniarka - Teraz zaciśnij palce, a potem spróbuj chwycić ten kubek.
Wciąż lekko otumaniona widokiem mojej ręki zacisnęłam palce w lewej ręce. Sprawiło mi to spory ból ale zacisnęłam zęby i zajęłam się próbą podniesienia plastikowego kubka wskazanego przez pielęgniarkę. Podniosłam przedmiot lecz ten natychmiast upadł na ziemię. Jęknęłam i spróbowałam jeszcze raz. Bez skutku.
- Nie męcz się - przerwała łagodnie lekarka podnosząc kubek i stawiając na swoim biurku - Będzie trzeba tą rękę ćwiczyć ale jak mówiłam przyzwyczaisz się. Możecie już iść.
Podniosłam się i wyszłam z pokoju.
- I jak ? - spytał Matt idący koło mnie.
- Lekki szok... - westchnęłam - Ale przeżyję.
Wsiedliśmy do auta i po dwóch kwadransach byliśmy w domu.
C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz