Stałam przy bramce obserwując dziewczynę.
- Jak masz na imię? Nie znam cię - powiedziała podjeżdżając stępem.
- Carole Grant - przedstawiłam się. - Jestem nowa w tej stadninie.
- Oprowadzić cię?
- Jak chcesz... - odparłam troszkę nie chętnie bo chciałam się najpierw przejechać na Amoretto. Słońce już świeciło i zapowiadał się piękny letni dzień. Konie pasły się na pastwiskach machając ogonami, a z jednej ze stajni wystawał łeb przed chwilą wprowadzonego tam Amoretto.
- Więc tylko rozsiodłam mojego konia i już idę - odparła i już miała zeskoczyć z wierzchowca ale zatrzymała się - i jakby co to nazywam się Amber - dodała i zsiadła. Ja uśmiechnęłam się lekko i poszłam prosto do mojego konia. Jasny izabelowaty koń podszedł do mnie od razu kiedy tylko otworzyłam drzwi boksu. Pogłaskałam go i pomyślałam o zawodach, na które niedługo miałam pojechać.
- Wieczorem poćwiczymy - powiedziałam do konia i wyszłam z boksu. Przed stajnią zauważyłam idącą z siodłem i całym innym sprzętem Amber. Podbiegłam do dziewczyny i razem ruszyłyśmy do siodlarni. Tam pomogłam jej odwiesić siodło, a ona umyła ogłowie.
- Więc gdzie cię najpierw zaprowadzić? - zapytała podnosząc się znad wiadra z wodą. - W ogóle się już rozpakowałaś?
- Nie. Nie wiem gdzie mam mieszkać - odparłam.
- To chodź - Amber zaprowadziła mnie do domu, w którym zostawiłam moje rzeczy. Pomogła mi je wnieść po schodach, a potem rozłożyłam je w pokoju. Następnie pokazała mi wszystkie stajnie i konie, budynki i wreszcie opowiedziała jakie są w okolicy najlepsze miejsca na przejażdżki.
Na koniec usiadłyśmy na ławce przed jej domkiem pijąc sok jabłkowy.
- Startujesz w zawodach westernowych? - zapytałam przypominając sobie jak Amber jeździła wokół beczek.
- Tak, niedługo mam konkurs - odpowiedziała biorąc ostatni łyk soku - a ty startujesz w jakichś zawodach?
- Jadę na skoki w przyszłym tygodniu. Muszę trochę poćwiczyć z Amoretto.
Był już wieczór i upalny dzień powoli się kończył. Lekki ciepły wiatr dmuchał przyjemnie kiedy jechałam stępem przez plac. Bardziej na środku stało kilka przeszkód. Patrzyłam na słońce, które powoli, powoli chyliło się ku zachodowi. Po paru minutach przyspieszyłam Amoretto do kłusa. Zrobiłam kilka zmian kierunku i innych prostych ćwiczeń, a potem najechałam z galopu na najniższą przeszkodę. Koń przeskoczył ją idealnie. Teraz nakierowałam go na inną, wyższą. Tak w końcu przejechaliśmy cały tor. Zwolniłam do stępa, a potem znowu zagalopowałam. Pędziliśmy na najwyższą przeszkodę. Koń odbił się od ziemi i jakby w zwolnionym tempie przefrunął nad nią po czym miękko wylądował po drugiej stronie. Poklepałam go i pojechałam dookoła galopem. Na koniec wyjechałam stępem na małą leśną ścieżkę. Słońce było teraz jeszcze niżej, a powietrze zaczęły napełniać natrętne komary.
Gryzły coraz bardziej, a Amoretto ciągle się drapał. W końcu postanowiłam wrócić.
Amber?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz